top of page

Gamelany, Nyepi i Balijski Nowy Rok.

IMG_20160308_101644_edited.jpg
Bali 2016

Mieliśmy szczęście zamieszkać w samym środku niewielkiej balijskiej wioski, Manngis. Naszym bungalowem opiekował się Made. Codziennie, przy porannych uderzeniach fal, pokrzykiwaniu mew i głosach rybaków zarzucających sieci, Made przynosił nam wrzątek w niebieskim, obtłuczonym termosie i świeże owoce. W słoiku na stoliku czekała kawa Kopi Bali i cukier, a po wszystkim ochoczo wędrowały mrówki. Po pewnym czasie zaprzyjaźniliśmy się z Made. Opowiedział nam, że jest szefem tutejszego Banjaru, czyli najmniejszego zrzeszenia mężczyzn, w którym podejmuje się ważkie decyzje dotyczące wioski. Oprócz spraw porządkowych i administracyjnych, Banjar organizuje wszelkie ceremonie religijne. Są to wielkie balijskie święta, jak i uroczystości towarzyszące rozlicznym rytuałom przejścia: narodzinom, ślubom czy pogrzebom.

1641971619240.jpg

Ponieważ ceremoniom towarzyszy muzyka, potrzebny jest zespół. Traf chciał, że od kilku lat Banjar Pancignan Kelod posiadał instrumenty i zorganizował się w kilkunastoosobową orkiestrę gamelanową, której szefem był grający w niej na flecie i blaszanych talerzach – kepyakach – Made. Jego dwóch synów grało tam na bębnach kendang. Szybko staliśmy się świadkami wieczornych prób. Zespół przygotowywał repertuar na paradę Ogoh-Ogoh w czasie nadchodzącego święta Pengerupukan. Przy brzmieniu cykad i niemrawym skrzeczeniu wszędobylskich gekonów, docierało do nas mantryczne i agresywne brzmienie gamelanu. Było gorące i ciężkie, jak roznoszące go powietrze. Lepkie od woni gnijących owoców, zmieszane z zapachami tlących się kadzidełek i cynamonowych papierosów, wprawiało tak nas, jak i latające nad naszymi głowami demony w przyjemny stan odrętwienia. Cel był osiągnięty.

Z dala od skutego lodem kraju, zasypialiśmy kołysani muzyką i falami oceanu. Wraz z nastaniem nocy, dopalały się maleńkie ołtarzyki, znad których unosił się oleisty, orientalny dym. Umieszczano je przy wszystkich wejściach i wyjściach z domostw, a także na skrzyżowaniach ścieżek. Miały odstraszać złośliwe i niewidzialne istoty i czuwać nad naszymi snami.

Po leniwych porankach objeżdżaliśmy wyspę wysłużonym Suzuki Jimmnym. Penetrując na oślep i bez planu obrzeża wulkanu Agung, trafialiśmy na ukryte w puszczy wioski. Witały nas tam na wpół ukończone figury ociekające złem i perwersją. Olbrzymy, sklecone z bambusa i styropianu, z kawałków metalu, drewna i papieru, czekały, aż człowiek nada im wystarczająco odrażający wygląd. Na razie opuszczone przez swoich twórców, stały pośród porozrzucanych własnych członków - rozmaitych materiałów, puszek z farbą i fragmentów ubrań. Jeśli diabeł jest uosobioną projekcją destrukcyjnych cech człowieka, Balijczycy przejawiają szczególny talent w jego przedstawianiu. Te swoiste diabły, balijskie demony, nazywane Ogoh–Ogoh, inspirowane hinduską filozofią, reprezentują energię i czas - Bhuta i Kala.

IMG_20160308_101446_edited.jpg

Wieczorem wracaliśmy do Manngis, by przysłuchiwać się próbom zespołu Madego. Wcześniej otrzymaliśmy pozwolenie na nagrania dźwiękowe. Postawiono nam jednak warunek, a raczej poproszono o coś na tyle frapującego, iż z wrażenia przysiadłem na murku. Przez kilka chwil w zwątpieniu wpatrywałem się w rejestrator dźwięku. Przestraszyliśmy się, że swoim pobytem ingerujemy w kulturę wioski i przyczyniamy do upadku powstałego całkiem niedawno zespołu. Sama prośba Madego, zdradzała jednak pewne balijskie prawa, wedle których czas wydaje się być z gumy, a pośpiech jest niewskazany. Wobec tego, jeśli można uniknąć jakiegoś wysiłku, należy do tego dążyć. Bo czy jest coś cenniejszego niż medytowanie pod palmą na bambusowej platformie? Pobyt na wyspie stawał się coraz bardziej pouczający - zespół pragnął posiadać swoje nagrania, by odtwarzać je podczas swoich ceremonii.

Konstrukcje Ogoh–Ogoh spotykaliśmy wszędzie. Stały na poboczach opasającej wyspę głównej arterii i na klepiskach w centrum wiosek, do których docieraliśmy labiryntem krętych górskich dróg. Te drążyły środek wyspy niczym naczynia krwionośne organizm. Bo na wiecznie zielonej wyspie z aktywnym wulkanem, dość łatwo poczuć puls i życie planety.

A wtedy już nietrudno zatracić się w animistycznych wierzeniach Balijczyków. Szczególnie po zmroku, gdy duchy eksplorują wyspę.

IMG_20160308_102031_edited.jpg

Podobnie jak nie znajdziemy dwóch takich samych pisanek wielkanocnych, trudno byłoby znaleźć dwie identyczne figury Ogoh–Ogoh. Ma to uzasadnienie w kreatywności mieszkańców wyspy. Na Bali określenie artysta, nie jest elitarne, a za sztukę uchodzi większość ręcznych wyrobów mieszkańców. Oczywiście jeśli chińskie magazyny pełne są zakopiańskich ciupag czy plastikowych maryjek na święconą wodę, to zapewne mnożą się tam też miniaturowe balijskie maski Rangdy i Baronga. Wierzę jednak, że nie dotyczy to kilkumetrowych Ogoh–Ogoh. Jadąc z otwartymi oknami, godzinę po zmierzchu, tu i ówdzie dawało się wysłyszeć brzmienie gamelanu. Zbliżało się Nyepi, balijski nowy rok

–święto ciszy, więc cała wyspa ogarnięta była przygotowaniami. I tak jak każda wieś starała się budować oryginalne figury Ogoh–Ogoh, tak brzmienie gamelanu w każdym odwiedzanym miejscu było inne. Zależało od lokalnych tradycji muzycznych, dostępności instrumentów, liczby muzyków w zespole i ich umiejętności.

W czasie jednego z powrotów natknęliśmy się nie tylko na muzykę, ale również taniec. Dzieci ćwiczyły choreografię do występu podczas ceremonii Pengerupukan.

Po próbie dowiedzieliśmy się, pod którą świątynią odbędzie się ceremonia i to tam nazajutrz, w Pura Galuh Desa Senkidu, udało mi się zarejestrować większość utworów zespołu z Candidasy.

Według balijskiego kalendarza lunarnego przełom roku wypada w marcu lub kwietniu. Świętuje się przez szereg dni, ale całość ogniskuje się w ciągu czterech: Melasti

- obchodach oczyszczenia świątynnych relikwi w oceanie, rzece lub jeziorze. Pengerupukan – dniu ofiarowań oraz oczyszczania ludzkiej natury ze złych mocy. To ten dzień kończy się paradą Ogoh–Ogoh,  która przez zabawę tak ma wyczerpać demony, by  te, pochrapując słodko , nie przeszkadzały balijczykom tak nazajutrz jak, jak przez cały  następny rok. Po tym następuje Nyepi, czyli dzień ciszy – balijski nowy rok, w czasie którego jedyną dozwoloną aktywnością jest medytacja. Natomiast czwarty dzień, to czas odwiedzin najbliższej rodziny i przyjaciół.

Następnie życie wypada na chwilę ze swoich ram. Dzieci wracają do szkół, ci którzy mają pracę, przypominają sobie o tym, czego nie zrobili w poprzednich tygodniach, a reszta z godnością wyczekuje pod palmą następnego święta, na bambusowych platformach popijając wieczorem arak. Bo życie Balijczyków to ciągły cykl ceremonii, świąt i obrzędów.

Mnie po kilku tygodniach na wyspie dalej brakowało mądrości jej mieszkańców. Obładowany sprzętem, z uporem kroczyłem ścieżką człowieka zachodu. Zdobywcy, który z wyprawy musi coś przywieźć do kraju. Zamiast wtapiać się w życie wyspy, chłonąc jej aromaty, leniwie przepuszczając czas bez chęci jego zatrzymania - kręciłem i nagrywałem wszystko, co stawało na mojej drodze. Tuż przed samym Nyepi narodził się pomysł, by zrobić film na temat jego obchodów, ale najwidoczniej duchy chciały dać mi lekcje pokory. Na dzień przed Pengerupukan zepsuła się kamera którą rejestrowałem przygotowania do świąt. Ale nawet to nie poskromiło mojego ego i paradę Ogoh - Ogoh, jak i wywiad z Made nakręciłem prostym smartfonem. Dzięki temu udało się dokończyć film, w którym Made przybliża przygotowania do Nyepi, jego przebieg i symbolikę.

Nie wiem czy to przez arak, który tego wieczoru był wszechobecny, czy tańczące demony, które na swych platformach bawiły się za cały rok, ale paradę Ogoh–Ogoh zapamiętałem jako jedno z najbardziej ekstatycznych przeżyć mojego życia. W transie, zapuściłem się do wnętrza gamelanowego korowodu. Tam, niczym w ulu pełnym rytmu, melodii i śmiechu, bawiłem się tak, jakbym się urodził na Bali.

All righst reserved

bottom of page